Tegoroczna majówka choć dopisała swoją długością i pogodą nie mogła zostać wykorzystana tylko i wyłącznie na podróże Iżem. Planów i obowiązków było wiele, a czas na Iża znalazł się zupełnie spontanicznie.
Po niedzielnym powrocie ze wsi do Świdnicy na grilla razem z Karoliną sprawdziliśmy pogodę. Krążyły słuchy o nagłym pogorszeniu się warunków atmosferycznych. Wg prognoz poniedziałek był ostatnim pewnym i bez jakiegokolwiek deszczu dniem.
Rano, późnym rankiem, gotowi do ponownego wyjazdu na wieś wyruszyliśmy odpocząć. Jednak po dotarciu na miejsce wzięliśmy trochę prowiantu oraz coś do picia i pojechaliśmy w dalszą w dużej części znaną drogę do Bogatyni, bo tam jeszcze nikt z nas nie był.
Wyjazd ten okazał się na tyle spontanicznym, że nie wziąłem żadnych części zapasowych. Jedyne co się znalazło w bagażu to dobra myśl, że nic się nie stanie.
Praktycznie do samej Jeleniej Góry podczas drogi towarzyszył nam Bóbr - rzeka, która była raz z lewej a raz z prawej. Jak zwykle mijaliśmy zrujnowane pałace (np. w Trzcińsku)
Na wysokości miejscowości Kamienica Stara zrobiło się jakoś chłodniej i wskoczyłem w "lidlowe" kalesony Oczywiście ten fakt nie został z wiadomych przyczyn uwieczniony.
Trasa przebiegała bez problemów i po chwili byliśmy już na terytorium Republiki Czeskiej kierując się na Frydlant.
Wznoszący się na wzgórzu, rzucający się w oczy z bardzo daleka zamek zachęcał by podjechać nieco bliżej.
Nie on był jednak celem wycieczki, lecz miejscowość Bogatynia, która przywitała nas ponownie na Polskiej ziemi.
Zjeździliśmy tą przygraniczną miejscowość w szerz i w poprzek. Pomimo, że powódź w 2010 w tym rejonie polski nie oszczędziła Bogatyni, miasto bardzo szybko stanęło na nogi a z wielkich ran zostały tylko fragmentaryczne i niewielkie blizny. Gorzej to wygląda po czeskiej stronie, gdzie do tej pory budowlańcy walczą z naprawą koryta rzeki i przerwanych ciągów komunikacyjnych.
Bogatynia słynie między innymi z występowania w swojej okolicy domów przysłupowych. Jednym z przykładów takiego budownictwa jest ten oto "osobnik".
Bogatynia zdobyta. Czas wracać z powrotem, ale oczywiście nieco na około, bo słońce święci jeszcze wysoko na niebie. Wymyśliliśmy sobie, że dobrym miejscem na chwilę odpoczynku będzie południowo-zachodni trójstyk granic. Biwakowaliśmy po stronie polskiej, gdyż naszym zdaniem była ona najbardziej przyjazna i otwarta na obecność turystów.
Dalej na zachód będąc jednocześnie w Polsce jechać się nie dało, zatem korzystając z bliskości Niemiec na chwilę przekroczyliśmy Nysą Łużycką by zasmakować nieco wątpliwej gościnności zachodnich sąsiadów.
Jadąc obraną przez nas trasą prawie na każdym kroku po prawej mieliśmy "sztuczną pustynię" której kształt nie został wykonany bynajmniej przez erozję wiatru
Objechawszy całe to potężne wyrobisko dotarliśmy do jeszcze większego odbiorcę urobku, który to zamienia skałę w energię.
Nie każda chłodnia kominowa wyglądała sztucznie i betonowo. Jedna posiadała nawet ciepłe promyki słońca na sobie
Przemierzając drogi koloru żółtego wstąpiliśmy na chwilę by zobaczyć jezioro Leśniańskie, które leży u podnóża innego, również sztucznie utworzonego jeziora.
Pomiędzy tymi jeziorami po północnej ich stronie znajduje się zamek, na którego dziedziniec nie udało nam się trafić
Po opuszczeniu krainy sztucznych jezior utworzonych przez zapory wodne padł pomysł aby odwiedzić jeszcze jedną - dużo większą i bardziej majestatyczną tamę nad jeziorem Pilchowickim. Tam też się udaliśmy.
Droga, zaczynając od dobrej klasy asfaltów po całkowity ich brak zapoczątkowała koniec przyjemnej jazdy. Zanim jednak to się stało, udało się jeszcze uwiecznić pewien fantastyczny most kratownicowy z nieznanej mi dotąd perspektywy.
Chwilę dalej zrobiło się gorąco i przynajmniej nie dlatego, że mimo zbliżającego się wieczoru temperatura powietrza wskazywała nadal prawie 30 stopni, ale z powodu na wpół pełnej w powietrze tylnej opony.
Zarządziłem: "Karolina. Lepiej abyś poszła przez ten fragment wyboistej drogi na pieszo. Ja poczekam na dole i się zastanowię co dalej".
Powolnym tempem stoczyłem się grawitacyjnie na dół, licząc na to aby mi wystarczyło powietrza. Ku mojemu zaskoczeniu na samym dole 200m od tamy zza roku wyłoniła się przystań turystyczna. Po wykonaniu telefonu z nietypowym zapytaniem brama się otworzyła i poszedłem szukać pomocy.
Moje pytanie było rzeczowe: "Czy ma pan pompkę lub kompresor by poratować mnie powietrzem w kole motocykla?". Okazało się, że kompresory były i to tak potężne, że nie dało się ich w pojedynkę wyprowadzić. Mimo to miły pan, zaopatrzył mnie w "pojemnik do transportu powietrza", którym udało się napompować felerne koło.
Przygód z pompowaniem kół, miałem wiele, ale pierwszy raz pompowałem za pomocą butli do nurkowania Oczywiście nie obeszło się bez klasycznego już pytania: "Ooo, a skąd pan takiego ładnego Iża wynalazł?"
Ładnie podziękowaliśmy i na przepompowanym kole do 3 atmosfer przekroczyliśmy tamę na jeziorze kierując się do domu.
Trasa powrotna odbywała się krótkimi odcinkami od stacji do stacji. Czasem uzupełnianie powietrza odbywało się przy pomocy prywatnych kompresorów przypadkowo spotkanych ludzi. Jedyny plus był taki, że powietrze schodziło stosunkowo powoli.
Po powrocie na wieś motocykl odstawiłem do garażu nie zastanawiając się nawet specjalnie dlaczego znowu złapałem kapcia (mimo, że dętka była nowa i wykonana z pancernej gumy). Czułem wtedy jedynie wielką ulgę, że udało się wrócić w komplecie i na własnych, nie do końca napompowanych kołach - to było w tej chwili najważniejsze.
Na drugi dzień gdy nabrałem odwagi okazało się, że przynajmniej tym razem przyczyną kapcia był zacny jegomość - zabytkowy gwóźdź
Na zakończenie powiem, że ten termin wycieczki, choć zupełnie niezaplanowany był jedynym z możliwych, gdyż w późniejszych dniach - jak to w życiu - wyskoczyły różne okoliczności.
Hej! Fajna spontaniczna wyprawa! No i zrobiło się z tego trochę kilometrów. Troszkę zazdroszczę Wam tych zamków, ruin, mostów i dworków, no i tego górskiego klimatu. Widzę że zmieniłeś nakrycie głowy. Ja mam jedno identyczne jak Twoje, drugie to "skórzany" orzech z goglami. Jednak komfort jazdy z szybą z przodu jest dużo lepszy, więc póki co lanserski garnek leżakuje w garażu.
Ja również posiadam "lidlowe" kalesony, ale po tym jak ostatnio przemarzłem, to przyznam że myślę o zakupie jakichś dedykowanych materiałowych spodni na motocykl...z wiekiem człek robi się wygodny
Gaca napisał/a:
Oczywiście nie obeszło się bez klasycznego już pytania: "Ooo, a skąd pan takiego ładnego Iża wynalazł?"
Aż dziwne czemu nie zapytał o ładnego Junka. Do mnie na małej stacji na Kaszubach podjechał gość "zmęczonym" samochodem, uchylił szybę i zagadał:
- Panie! te rury to oryginalne?
- tak, raczej oryginalne
- ładnie zrobiony, ale te fotele to przerabiane!
- wydaje mi się że tak powinno być
- szwagier w swoim Junaku ma kanapę!
- !!??
- cooo? to nie Junak?
Gratuluję pięknego goździka w gumie, nie wiem czemu ale w Twojej mnie nie zdziwił.
Na jakiej zębatce z przodu, jeździsz po tych pięknych okolicach?
Zębatka jest 19. Jeżdżąc w dwójkę sprawdza się ona w Wielkopolsce, gdzie jest płasko. Jednak na Dolnym Śląsku, tym bliżej czeskiej granicy, już jest odrobinę za duża i koniecznym jest ucieczka na bieg III. Po przełączeniu na trójkę motocykl daje się rozpędzić do tych wystarczających 50km/h, choć w przypadku ruchliwych dróg jest to mało komfortowe i czasem niebiezpieczne.
Byliście w Leśnej i nie zajrzeliście do Twierdzy szyfrów?! (Zamek Czocha). A kawałeczek, po drugiej stronie Leśnej, dalej jest jeden z nielicznych w kraju kamieniołom bazaltu (wzgórze Perkuna), ale wycieczkę mieliście super! Zazdroszczę Ci, że Twoja "lepsza połowa" podziela Twoje motocyklowe hobby Ale ją w końcu namowię
Byliście w Leśnej i nie zajrzeliście do Twierdzy szyfrów?! (Zamek Czocha). A kawałeczek, po drugiej stronie Leśnej, dalej jest jeden z nielicznych w kraju kamieniołom bazaltu (wzgórze Perkuna),
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach